Nie tylko dmuchany flaming, czyli o czym nie wolno zapomnieć, pakując się na wakacje
Na urlop spakuj dmuchanego flaminga, klapki i ręcznik. Nie zapomnij o odpowiednim ubezpieczeniu, byś mógł beztrosko panierować się w piasku na plaży. W przeciwnym razie perspektywa jakiegokolwiek wypadku zepsuje ci urlop. Bo np. jakbyś potknął się o hotelowy próg, skręcił palec i potrzebował pomocy lekarza za granicą, to bez ubezpieczenia może cię bardzo drogo kosztować.
Janina Daily tłumaczy, jak najlepiej wybrać się na zagraniczny urlop i o czym pod żadnym pozorem nie zapomnieć. Przy okazji prezentuje liczby z raportu „Jak ubezpieczenia zmieniają Polskę i Polaków” po to, by pokazać wam, że ubezpieczenia są dla nas naprawdę bardzo ważne.
Flaming i spółka
Najgorzej to jest, gdy człowiek, np. nasz bohater Tomasz, pakuje się na zagraniczne wakacje i cały czas ma wrażenie, że czegoś zapomniał. Sto razy sprawdza walizkę, czy wszystko się zgadza: klapki ma, ręcznik na plażę ma, no i najważniejsze – gigantycznego dmuchanego flaminga do pluskania się w basenie też ma. I w końcu Tomasz jedzie, cały jest zadowolony, cały już gotowy na rozkosze panierowania się w plażowym piasku niczym najwspanialszy w świecie krokiet, a następnie w sposób spektakularny potyka się o hotelowy próg i rozpłaszcza się na posadzce niczym płastuga. I to jest dokładnie ten moment, w którym przypomina sobie, że „o, zapomniałem o ubezpieczeniu podróżnym”.
Polacy lubią zagraniczne podróże
W 2017 roku takich ludzi jak Tomasz, którzy wyjechali na wakacje za granicę, było 4,2 miliona. Wiele osób miało ze sobą kartę EKUZ, czyli dokument, który pozwala skorzystać z pomocy medycznej w publicznych placówkach w Unii Europejskiej. Płacimy składki na ubezpieczenie zdrowotne w ramach NFZ. Jako obywatele UE możemy więc korzystać z pomocy lekarzy, ale tylko w takim zakresie, w jakim w danym kraju z publicznej służby zdrowia korzystają jego obywatele. To może się okazać za mało.
Ubezpieczenie turystyczne to niewielki koszt!
Nawet jeśli odpoczywamy w krajach UE, to w przypadku brutalnego zetknięcia z hotelową posadzką, Europejska Karta Ubezpieczenia (EKUZ) nie pokryje niektórych kosztów tego smutnego zdarzenia, np. kosztów ewentualnego transportu do Polski czy leczenia w placówkach prywatnych. Przeciętne ubezpieczenie turystyczne wyniosłoby Tomasza około stówki, czyli nie tak znów wiele, wystarczyłoby, by przez miesiąc poskromił swoje uzależnienie od kompulsywnego konsumowania kokosowych draży.
Koszty leczenia za granicą mogą być niebotyczne!
To, na ile bolesne finansowo będzie zderzenie Tomasza z hotelową posadzką, zależy w dużym stopniu od tego, w którym kraju postanowił pływać na dmuchanym flamingu. Jeśli zdarzyłoby się to we Francji, to koszty leczenia z szpitalu prywatnym (bo np. tylko taki był w okolicy), operacji i specjalistycznego transportu do kraju wyniosłyby go łącznie 71 tysięcy złotych. To taka kwota, która boli zdecydowanie bardziej niż rezygnacja z kupowania kokosowych draży na rzecz składki ubezpieczeniowej.
Jeszcze drożej poza Europą
Sytuacja byłaby jeszcze gorsza, gdyby Tomasz wymyślił sobie wakacje egzotyczne i postanowił pooglądać dzikie bawoły w ich naturalnym, tajlandzkim środowisku. Niestety, oprócz dzikich bawołów, Tajlandia posiada również bardzo wysokie koszty leczenia. Doba w szpitalu kosztuje minimum 1000-1500 euro, a wszystkie zabiegi są dodatkowo płatne. To wszystko sprawia, że upadek na hotelową posadzkę byłby tylko jednym z wielu szalenie bolesnych zdarzeń w wakacyjnej historii Tomasza. Kolejnym byłoby jego zetknięcie ze szpitalnym rachunkiem.
Naprawdę drogo jest w USA…
I teraz moglibyście sobie pomyśleć, że gorzej być nie mogło, ale nie, zawsze może być gorzej, zawsze to Tomasz mógł sobie wymyślić, że odwiedzi rodzinę w Chicago, spakować zapas kiełbasy i jajek na twardo, a następnie rozchorować się na amerykańskiej ziemi, gdzie hospitalizacja kosztuje 10 tysięcy euro za dzień. Swego czasu, w 2015 roku, właśnie to przytrafiło się pewnemu polskiemu turyście, który zasłabł podczas kąpieli w oceanie, co być może sprawiło, że to nie były to dla niego najwspanialsze wakacje życia. Niemniej sprawę trochę ułatwiało to, że cały koszt leczenia poniósł ubezpieczyciel. A koszt ten wyniósł 800 tysięcy złotych, czyli już bardzo dużo paczek kokosowych draży.
Na szczęście Tomasz szybko przekonał się, że jego naturalne predyspozycje do udawania płastugi na hotelowej posadzce tym razem nie kosztowały go poważnych urazów, a tym samym – bardzo wielu pieniędzy. Niemniej ma nauczkę na przyszłość, już wie, że to się opłaca. Składka ubezpieczeniowa za dwa tygodnie pobytu w Hiszpanii wyniosłaby go 279 złotych, a pokryłaby koszt leczenia i transportu medycznego do Polski wartego 67 tysięcy złotych.
Co jakby jest zupełnie wystarczające, by przekonać Tomasza, że zabranie ze sobą w podróż ubezpieczenia podróżnego powinno być równie ważne jak zabranie ze sobą dmuchanego flaminga.
Pozdrawiam,