Tak działa assistance w bieszczadzkiej głuszy – przypadek z życia wzięty
Bieszczady to zawsze masa wrażeń. W przypadku mojego ostatniego urlopu sprawdziło się to aż nadto. Tak działa assistance – zapraszam na relację z mojej podróży.
Przypadek z życia!
Jeden z pracowników Polskiej Izby Ubezpieczeń właśnie wrócił z urlopu. Nie był to zupełnie beztroski urlop, bo w czasie jednej z górskich wycieczek popsuł mu się samochód. Nic przyjemnego, ale… – przeczytajcie sami. Oto relacja, którą kolega dla nas przygotował.
Tak działa assistance – 400 km od domu, w bieszczadzkiej głuszy
Z uśmiechem na ustach prowadziłem auto po bieszczadzkich serpentynach, gdy w pewnym momencie samochód przestał przyspieszać, a zaczął wyć. Jest to dość niebezpieczne zjawisko, zwłaszcza przy jeździe w górach, więc uśmiech szybko zszedł mi z twarzy.
Na szczęście było gdzie zjechać, bo tuż przy drodze znajdował się turystyczny taras widokowy z małym parkingiem. Zatrzymałem się więc i wysiadłem. Nie znam się specjalnie na samochodach, ale akurat zapach spalonego sprzęgła umiem rozpoznać. Wiedziałem więc, że nie wrócę już tego dnia do hotelu własnym autem. Co gorsza, byłem 400 km od Warszawy, czyli od domu, do którego dwa dni później miałem wracać, bo kończył mi się urlop.
Stałem więc późnym czwartkowym popołudniem na pięknym tarasie widokowym, 70 km od miejsca noclegu i 400 km od domu. Wybrałem numer do swojego assistance. Miałem najszerszy pakiet, z autem zastępczym i bez limitu holowania.
Tak działa assistance – holowanie do warsztatu, pomoc w dotarciu do hotelu, auto zastępcze
Bardzo uprzejmy bot (a właściwie botka) zebrała ode mnie wszystkie dane o samochodzie i o mojej lokalizacji. Następnie, już podczas rozmowy z konsultantem, opisałem całą sytuację, a przede wszystkim to, że:
- Awaria wygląda na poważną, tj. na taką, której nie da się naprawić na miejscu ani nawet następnego dnia w warsztacie
- Nie mam jak wrócić dziś do hotelu i nie mam jak wrócić za 2 dni do domu
- Wolałbym nie zostawiać auta w naprawie w Bieszczadach, bo mnie tam za 48h nie będzie, tylko odesłać je do Warszawy.
W ciągu kolejnych 30 minut zadzwoniła do mnie uruchomiona przez ubezpieczyciela lokalna pomoc drogowa. Obiecali, że przyjadą w ciągu godziny. Tak też się stało. Załadowali uszkodzone auto na lawetę. Odwieźli je do swojej stacji obsługi, skąd następnego dnia miało być zawiezione do wskazanego przeze mnie warsztatu w Warszawie. Mnie odwieźli do mojego bieszczadzkiego hotelu.
Następnego dnia po południu dostałem informację, że samochód jest już bezpieczny w warsztacie w Warszawie. O 17.00 pod hotel podjechało auto zastępcze. Miałem więc czym wrócić do Warszawy.
Pozostało mi tylko cieszyć się resztą urlopu.
Ogromne dzięki za pomoc. Była mi naprawdę potrzebna.
Marcin